Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oddał, bo wiedział, że dumny Janosz Seczeni, jak niepyszny odjedzie, czarnej polewki lub arbuza dostawszy.
Tak się też i stało, bo panna Basia, wybuchając szlochem głośnym, oświadczyła bez ogródek, że albo poślubi pana rotmistrza Lisa, Jędrusia umiłowanego, albo do nurtu Dunaju skoczy na zagładę życia i duszy swej.
Odmowę dostał graf Janosz i, w dumie swej obrażony, tegoż dnia stolicę opuścił bez pożegnania.
Życie państwa Wolskich we Wiedniu płynęło dawnym trybem, — bawiono się, spraszano gości, częstowano, wyjeżdżano na łowy, pięknie przybranemi łodziami odbywano wycieczki po Dunaju, słuchano rzewnych lub dzikich śpiewów cygańskich, przyglądano się ognistym tańcom w sztucznie urządzonym taborze koczowniczym.
Panna Basia, ulegając woli ojca, brała udział w zabawach i łowach, lecz coraz częściej miała liczko smutne, przybladłe, a w niebieskich oczach łzy.
Nie dziw! Pan Andrzej Lis zawieruszył się gdzieś w uroczyszczach i rozłogach Beskidów i słuchów o nim nie było. Wiedziała, że pułkownik Rogawski w niepokoju o życie przyjaciela przebywa i troska się bardzo, wyglądając go.
Tymczasem pan Andrzej, z setniami swemi wypocząwszy należycie, wyszedł w dolinę Arwy, nigdzie oporu nie spotykając, wynurzył się nad Waagiem i przez Also-Kubin, Turok, Trenczyn i Tyrnawę, mając tylko drobne utarczki, sunął ku Małym Karpatom, aby wychynąć nagle nad Dunajem.
Doszedłszy do gór, dostał języka, że hrabia Thurn, wymknąwszy się z Presburga, przepłynął na łodziach