Strona:F. A. Ossendowski - Złoto czerwonych skał.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
28

więc wieczorem, pozostawszy sam na sam z Włóczykijem, zapytał go o to.
Stary poszukiwacz złota nachmurzył siwe brwi i milczał. Gdy jednak Łoski nastawał na odpowiedź, Włóczykij mruknął niby od niechcenia:
— Jesteście, panie, nowym w tych sprawach człowiekiem... Nie pracowaliście nigdy na kopalniach, więc nie znacie panujących tam obyczajów... Ale ja was wtajemniczać w to nie mogę... nie śmiem, bo za to i mnie i wam mogłaby grozić śmierć. Zawsze tak było, jest i będzie, gdy ludzie znajdą bogate złoto i dorwą się do niego!..
Łoski tupnął nogą i wybuchnął:
— Rozumiem teraz! Ktoś z naszej spółki zakrada się do szybu... Powiadacie, że tak było i tak będzie? Właśnie, że nie! Tego więcej nie będzie — moja w tem głowa...
Włóczykij ze smutkiem pokiwał głową i zamruczał:
— Hej, panie, nie przeciągajcie struny! Bractwo zniesie wszystko, tylko nie to...
Łoski sprawdzał teraz po nocach, czy wszyscy są w obozie, robił znaki w szybie, odchodząc z robót ostatni. Niepokojące go objawy czyjegoś ryzykownego gospodarowania w szybie znikły. Rozpoczynając pracę w orcie, — znajdował w niej wszystko w porządku.
— Zrozumieli zapewne, że domyślam się, i porzucili niebezpieczny proceder, — zawyrokował Łoski i uspokoił się zupełnie.
Pewnej nocy nie mógł usnąć. Zbierało się na burzę. Powietrze — parne i duszne — naładowane było elektrycznością. Łoski oddychał z trudem, a krew tak mocno pulsowała mu w skroniach, że chwilami czuł ostry ból, jakgdyby żyły miały pęknąć lada chwila.
Łoski bez szmeru wyszedł z szałasu i z pagórka zeszedł nadół.

Rosły tam gęste krzaki wiklin i młody gąszcz