Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Młody rybak gorączkował. Ból w kolanie wykrzywiał mu twarz.
— Pokażcie, gdzie was boli?... — spytała Marynia. — Czy nie mieliście tych bólów w pułku?
Poleszuk potrząsnął głową i uśmiechnął się rzewnie:
— Gdzież tam! — zawołał. — W wojsku zdrów byłem, jak ryba! Lekarze nie mieli tam ze mną nic do roboty. O, patrzcie, panienko, jak mi to kolano spuchło!
Marynia obejrzała uważnie obolałe miejsce i znowu zaczęła szukać potrzebnych jej wskazówek w poradniku.
— Niezawodnie, że tak... — szepnęła do siebie, a głośno już oznajmiła stanowczym głosem:
— Dostaliście reumatyzmu. Musicie trzymać nogę w cieple, broń Boże, nie moknąć i nie zaziębiać się! Zostawię wam kilka proszków salicylowych, to wam pomoże, a potem musicie się strzec, bo choroba ta powraca. Owińcie teraz nogę kożuchami i leżcie spokojnie. Zaraz dam wam wody do zapicia proszka...
W kilka minut potem chory poczuł się lepiej, gdyż ból w nodze ustał, zaczął dziękować i opowiadać o służbie w Poznaniu. Zachwycał się pięknem i czystem miastem, panującym wszędzie porządkiem, dobrą uprawą roli przez włościan wielokopolskich i wogóle wszystkiem, co widział i czego doznał w zachodniej dzielnicy Rzeczypospolitej.
Marynia słuchała uważnie, a gdy chłopak nagadał się, zauważyła:
— Powiadacie, że podobał się wam porządek w Poznańskiem?... Dlaczegoż tedy nie przestrzegacie go tu? Patrzcie, jakie brudy i nieład w waszym kureniu! Moglibyście przecież sprzątnąć w nim i urządzić tu jakie-takie mieszkanie, a nie legowisko? Mała to i łatwa rzecz — zachwycać się! Trzeba się uczyć i to, czegoście się nauczyli, stosować u siebie, w codziennem życiu...
Poleszuk milczał, wpatrzony w poważne oczy dziewczynki. Po długim namyśle mruknął: