Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Naczelnego Wodza, nacierało i cofało się, aby znowu atakować i wkońcu wyprzeć wroga na zawsze. Te pamiętne, bohaterskie szlaki zarosły już trawą i gąszczem młodych olszyn, ukryły się pod rdzawem zwierciadłem poleskiej „niecieczy“[1] i tylko krzyże na pobojowiskach znaczą je dotąd, świadcząc o ciężkim, ofiarnym trudzie żołnierskim, o bohaterstwie wojska polskiego i potężnej myśli i darze przewidywania Wodza.
Jurkowi odżyły nagle w pamięci strofy wiersza żołnierza-poety.

„A pola nasze, gościńce kręte,
Kędy wyrosły skrwawione mogiły
Sławą nam będą i źródłem wszechsiły“...

Chłopak, nie wypowiedział jednak swoich myśli, stojąc przed krzyżami nieznanych i zapomnianych już żołnierzy, lecz w ogarniającem go uniesieniu zerwał czapkę z głowy. Jak na komendę uczynili to samo Wasyl i Olek, gdyż udzieliły im się zapewne myśli i nastrój towarzysza.
W skupieniu sfotografował Jurek te opuszczone przez wszystkich mogiły, a, włożywszy aparat do futerału, powiedział cichym, wzruszonym głosem:
— Jakże trudna była wojna na Polesiu!... Myślałem o tem, gdym brnął po bagnach Radna... Na tym terenie mogli zwyciężyć tylko ci, co postanowili zwyciężyć lub lec pod temi krzyżami...
Wasyl milczał i oczu nie spuszczał ze zmienionej w tej chwili i surowej twarzy chłopca. Malewicz stał, wpatrzony w niziutkie, upadające już krzyże, aż wreszcie odezwał się smutnym głosem:

— Gdzieś w Warszawie lub Krakowie niepocieszeni rodzice opłakują tych poległych żołnierzy...

  1. Rozlewisko na łąkach.