Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wałem zarzucić wędkę przy brzegu, ale zaczęły brać same piskorze i te namolne wijuny poleskie... Uważałem to za poniżenie mojej reputacji pogromcy 105-kilogramowego suma, więc plunąłem i powróciłem...
— To już wiesz napewno, ile ważył ten sum?
— Administrator Czerwiszcza pięknie podziękował mi za niego i przysłał zaświadczenie, że Aleksander Malewicz w wodach jeziora Czerwiszcza schwytał suma, żywej wagi 105 kilogramów! — z dumą opowiadał Olek.
— To bardzo uprzejmie z jego strony! — zauważył Jurek.
— Bardzo mu jestem wdzięczny za takie świadectwo! Dla mnie, jako dla sportowca-rybaka może ono mieć duże znaczenie — odpowiedział chłopak. — Bo to, widzisz, pewnego rodzaju rekord polski, a może nawet i — europejski!
Tego dnia chłopcy nie opuszczali obozu. Słaniali się po nim, jak strute muchy i wzdychali żałośnie. Od czasu do czasu padały pytania:
— Czy dojechali już nasi do Lubieszowa?
— Co tam lekarz znalazł u Staszka?
— Jak się urządziła Marynia w miasteczku?
Wasyl milczał i pykał fajkę. Nawet Burek posmutniał i zwinięty w mały, kosmaty kłębek, leżał w cieniu szałasu i sapał.
— E-e, co tam?! Wszystko będzie dobrze! — zawołał wkońcu Olek.
Słowa te obudziły dobre nadzieje i dodały wszystkim otuchy.
Piesek, też zapewne, zrozumiał to, bo zaczął kręcić się, jak wściekły, łapać własny ogon i szczekać radośnie.