Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nasz kraj, a nikt nie miał tak porywających przygód! A wiecie, moi drodzy, dlaczego?
Wszyscy spojrzeli na niego pytająco.
— Dlatego — ciągnął dalej — że kochacie życie nietylko takie, co dostarcza przyjemności, lecz życie, wymagające walki, trudów i umiłowania, polegającego nie na słowach tylko, ale na czynach. Każdy z was jest prawdziwym człowiekiem, a do takich wyłącznie należy przyszłość. Cieszę się bardzo, że was poznałem.
O północy cała gromadka siedziała już w wagonie.
Pociąg turkotał, dzwonił łańcuchami spięć, zgrzytał hamulcami, uwożąc młodych podróżników coraz dalej i dalej od cichego, głuchego Polesia, gdzie po ostrowach, wśród lasów i bagien siedzą milczący Poleszucy i Polacy, pamiętający dalekich pradziadów swoich, co tu przed wiekami przybyli z Podlasia i Mazowsza na nigdy nieustającą walkę o Polskę i na samotne, ciężkie nieraz życie.
Jurek spojrzał w okno.
Pociąg biegł pomiędzy czarnemi ścianami lasu.
— Puszcza!... — szepnął. — Ta, co broniła Polski od wschodu... pełna legend i bardziej od nich porywających opowieści prawdziwych... Puszcza Białowieska!
Istotnie tor kolejowy przecinał południowe zagony potężnej Puszczy — dumy Polski.
Łapy świerków i konary sosen ciągnęły się ku przyciśniętym do okna młodym podróżnikom i jakgdyby chciały ująć ich za ręce, wprowadzić do swoich tajemnych ostępów i otworzyć przed nimi nieprzebraną skarbnicę natchnienia, piękna, zachwytu i myśli twórczej — potężnej, jak sama Puszcza, co przez dziesiątki tysięcy lat trwa i trwa nieprzerwanie...

Warszawa, 1935 r.