Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziś nie mogę jechać... Radzę wam nie wychodzić z domu, wyspać się za wszystkie czasy i na zapas. Najprędzej pojutrze możemy odpłynąć...
Jurek zrozumiał myśl siostry i, westchnąwszy, szepnął:
— Pozostańmy tedy, ale musicie dać mi słowo, że nikt z was nosa poza bramę nie wytknie! Zgoda?
— Zgoda... — niechętnym głosem mruknął Stach.
Marynia spojrzała na przyjaciela z wyrzutem i potrząsnęła główką.
— Wstydź się, Stachu! — szepnęła. — Czyżbyś stchórzył?
Chłopak spłonął rumieńcem i odparł z całą szczerością:
— Nie boję się zwykłego zwierzęcia, ale wściekłego... to, przepraszam ciebie, — już inna rzecz! Przed niem czuję strach... Nie ukrywam tego...
— Zrozum, że muszę wyleczyć staruszkę, skoro się podjęłam tego!
— Rozumiem i — przecież nie sprzeciwiam się! Pytacie mnie, czy się boję, powiadam, że boję się, ale zostanę, skoro wy zostaniecie — mówił Stach.
— Postanowiono zatem! — zakończył naradę Jurek. — Pozostajemy, ale nikt nie ma prawa wychodzić poza bramę chutoru Siwczuka!
— Wobec tego — idę znowu spać! — zaśmiał się Stach i ziewnął.
Gdy Marynia udała się do swej pacjentki, a przyjaciel, jakoś dziwnie tego dnia znużony, powrócił na pryczę w kleci, Gruszczyński uzbroił się w grubą żerdź, jedną z tych, które suszyły się przy stodole, i, wlokąc za sobą tę maczugę godną Herkulesa[1], ukradkiem wyszedł za bramę i podążył w stronę bagna.

Trapiła go myśl o niebezpieczeństwie, grożącem Ol-

  1. Bohater z mitologji greckiej.