Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pomyślał sobie, że Olek jest w tej chwili na bagnie Dubowem, gdzie właśnie, jak twierdził Poleszuk, rozlegało się tej nocy wycie wściekłego wilka. Może i Stach błąka się tam również, wypatrując jastrzębi?...
Szybkim krokiem pośpieszył do wioski.
Rybacy nie powrócili jeszcze. Wyzbicki spał w najlepsze, wyciągnąwszy się na pryczy, i chrapał.
Jurek obudził go i razem poszli do Maryni.
— Stara Siwczukowa zachorowała na „postrzał“[1]. Dałam jej salicylu, natarłam spirytusem kamforowym i robię okłady z gorącego siemienia lnianego. Czuje się już lepiej... Jeżeli będzie przez całą noc pod moją opieką, — jutro wstanie.
Jurek nachmurzył czoło i mruknął:
— Daj jej potrzebne lekarstwa, a okłady niech robi kto inny. Musimy stąd uciekać...
— Uciekać?! Dlaczego? Co się stało? — padły trwożne pytania.
Chłopak opowiedział, co słyszał od przewoźnika, i zakończył taką uwagą:
— Wiecie, że nie jestem tchórzem, ale zrozumiecie, że nie mogę narażać was wszystkich i siebie na niebezpieczeństwo! Co będzie, jeżeli któreś z nas zostanie pogryzione przez wściekłego wilka? Będziemy zmuszeni jechać natychmiast do najbliższego dużego miasta na kurację. Tego leczenia nie można przeprowadzić byle gdzie, bo na to potrzebne są zastrzyki surowicy przeciwko wściekliźnie, bardzo staranna opieka i dozór nad chorym. Ileż to niepokoju i troski przysporzylibyśmy rodzicom? Musimy więc jak najprędzej płynąć dalej!
Stach potakiwał koledze ruchem głowy.
Marynia patrzała na obydwu skupionym wzrokiem i milczała.

Po długim namyśle powiedziała:

  1. Rodzaj bóli reumatycznych.