Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jurek zawsze chętny do pomocy lub obrony, przybił do brzegu i zapytał wieśniaków o przyczynę niepokoju.
Jakiś młody chłop, poprawnie mówiący po polsku, opowiedział mu, że do okolicznych lasów niewiadomo skąd zabłąkał się niedźwiedź.
Drapieżnik grasował już od kilku dni, czyniąc znaczne szkody wieśniakom, gdyż zdążył już zagryźć dwie krowy i źrebaka.
Bury bandyta odznaczał się taką zuchwałością, że wpadł nawet na stado w oczach pastuchów i kosiarzy, pracujących na łące.
— Myśleliśmy, — skarżył się Poleszuk, — że pójdzie sobie dalej, bo zabrnął tu zapewne z poza „ruskiej“ granicy i przekrada się do Białowieży, ku dawnym „łomom“ i „budowiskom“[1]. Ale gdzież tam?! Zapadł w haszczach na Ślepem Bagnie, tuż — tuż przy drodze i wczoraj rzucił się na baby, które powracały z pogrzebu, poranił i nastraszył je na śmierć... Powiadomiliśmy policję... Dziś właśnie mają przyjechać myśliwi i ubić złego kudłacza... Czekamy na ich przybycie, gdyż w „huczki pójdziemy“, aby wypędzić niedźwiedzia na strzelców.
Jurek przekonywał swoją kompanję, aby wziąć udział w polowaniu.
— Zrozumcież — mówił do towarzyszy i siostry — że muszę przy tak niezwykłej sposobności sfilmować króla polskiej kniei! Zaryzykujemy jeden dzień! Takie zdjęcie warte jest i dłuższej nawet zwłoki w podróży!
Widząc zapał przyjaciela, koledzy zgodzili się natychmiast i, obiecawszy niedużą zapłatę dozorcy nad odcinkiem kanału, zaczęli ulokowywać się w jego domku.

— Niestety, nie będę ci jutro towarzyszył, bo mi jakoś ból dokucza w nodze! — oznajmił Olek, patrząc na

  1. Łom — zwalone drzewa i pnie przy barłogu niedźwiedzim, który nosi nazwę „budowiska“.