Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znawca Polesia i znakomity uczony, spędzający tu lato na studjach.
Olek był tak znużony, że, nie czekając na kolację, rzucił się na tapczan w przeznaczonym mu pokoju i usnął odrazu.
Obudziło go słońce, padające mu na twarz, więc szybko się umył i, ubrawszy się, wyszedł z domu.
Dookoła widniała ciemna puszcza olchowa, tam i sam zrzadka urozmaicona białemi strzałami brzóz i przysadzistemi dębami.
W lesie nogi chłopca tonęły w wybujałem runie z rzeżuchy, śledziennicy, bodziszka i sitowia. Gleba stawała się coraz bardziej wilgotna i grząska.
Olchy zdumiewały chłopca swym rozrostem. Stanowczo takich olszyn nie widział jeszcze nigdy. Piękne, grube ich pnie, jakgdyby wytoczone z ciemnego kamienia na wysokości zapewne 25 metrów rozrzucały swe potężne konary. U stóp tych wspaniałych drzew tłoczyły się krzaki kaliny, porzeczek czarnych, kruszyny i haszcze wierzb, gdzie roiło się od ptactwa śpiewnego i szczebiotliwego.
Po przechadzce chłopak powrócił do domu, gdzie już czekano na niego.
Obejrzawszy botaniczne zbiory profesora i piękne fotografje, Żabski poprosił uczonego o konie i wózek, mówiąc:
— Chciałbym pokazać panu Olkowi naszą polską dżunglę!
— Pochwalam ten zamiar! — zgodził się profesor. — Każę wam podać linijkę. Na obiad nie zdążycie powrócić, więc — do wieczora! Furman zawiezie was do gajowego Nauma. Ten — to już wszystko pokaże i naopowiada. Stary to „osocznik“[1]!

Droga, którą sunęła długa, prężna linijka, wiła się

  1. Łowiec, tropiący zwierzęta w puszczy.