Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziewczynka zauważyła łakome spojrzenie gajowego i zaprosiła go na skromny posiłek.
Podziękował radośnie, zdjął czapkę i strzelbę powiesił na sęku.
Chrupiąc suchą kiełbasę i głośno pociągając herbatę, rozgadał się obszernie o tem, co się robi w lasach.
Opowiadał i pił herbatę kubek po kubku, dmuchając na gorący płyn i rękawem wycierając mokre wąsy i pot z czoła.
Po śniadaniu Jurek nakręcił kilkanaście metrów filmu, zrobiwszy zdjęcia pracujących drwali i „spuszczanych“ drzew, podpiłowanych lub podciętych siekierami.
Młody drwal, wyrąbujący wpobliżu korzenie olszyny, zaczął śpiewać na wesołą nutę:

„Maksim stary, borodaty
Ispużawsia, uciok z chaty.
Szczoż to, dzietki, za prokuda?
Ohoń horyt — wielika czuda![1]

Koło godziny drugiej młodzi podróżnicy ruszyli dalej i wpłynęli wkrótce do kanału, prostą linją biegnącemu ku Szczarze. Widniały tu wszędzie ślady wojny, która tak bardzo zniszczyła wielkie dzieło Ogińskiego.
Ten odcinek przebiegał las, zdobiący brzegi kanału aż do połączenia jego ze spławną rzeką Szczarą — dopływem Niemna. Rzeka żłobiła sobie koryto w bagnistej, bezleśnej nizinie, śród iłów czarnych i torfowisk. Krajobraz ten, dobrze już znany turystom, nie pociągał ich ku sobie.

— Szkoda, że właściwie niema poco płynąć aż do Niemna — krzyknął wreszcie Jurek, obejrzawszy się na przyjaciół. — Dawniej to moglibyśmy dotrzeć do łach bałtyckich, poszukać na nich bursztynów, ale teraz Li-

  1. Maksym stary i brodaty przeraził się i uciekł z chaty; cóż to za dziwy, dziatki? Ogień płonie — wielkie dziwo!