Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Powracajcie, bo już po wszystkiem!
Wkrótce szli dalej, przyglądając się wiewiórkom, skaczącym wśród gałęzi dębowych, i jarząbkom, które wyfruwały z wysokich wrzosów i znikały w gąszczu świerkowego podszytu i w koronach sosen.
W gęstym ostępie, zarośniętym świerczyną, z trzaskiem gałęzi i klaskaniem skrzydeł zerwał się czarny głuszec i usiadł na suchej gałęzi, zdumiony widokiem ludzi, którzy zapewne nigdy nie zaglądali do jego rodzimego matecznika. Przekręcił głowę nabok i patrzył uważnie z pod czerwonych brwi. Jurek wziął go na cel i „pstryknął“ kodakiem. Wspaniały, potężny ptak miał na sobie niby złocisty pancerz, gdyż czarne, połyskliwe pióra jego skrzyły się na słońcu. Silny, białawy dziób i grube, kosmate nogi świadczyły, że niejednej już wiosny, zapatrzony w słońce, „grał“ ten głuszec, „kłochtał“ i „puchał“ o świcie, wyśpiewując swoją pieśń tajemniczą i dziwną.
Powracając do brzegu, Jurek mówił do przyjaciół radosnym głosem:
— Jeżeli dziś nas będą cięły komary, to nie żałujcie tego, druhowie! Doprawdy, mało się znajdzie ludzi, którzy, widzieliby głuszcza tak blisko!... Rzadkie to widowisko i piękne!
Kanał biegł nadal przez lasy Wiadotupickie. Stawały się one coraz gęstsze i czarniejsze, gdyż słońce zapadło już za skrajem puszczy i mrok wypełzał z mrocznych ostępów kniei. Rozświetliło się jednak nieco, gdy kajaki wypłynęły na rozległe bagnisko. Oczerety wierzbowe, trzciny, osiki i nędzne, krzywe sosenki wpierały korzenie w torf i mchy, ubielone poroślą wełnianki.
— Zaczęły się olbrzymie błota Pogonia... — zauważył Stach, rozglądając mapę. — Patrzcie, jak ciągną stadka kaczek! Ba! same młode...
Istotnie — latająca już młódź kacza przenosiła się nad bagnem, kwakając na całe gardło i ze świstem skrzydeł miotając się w różne strony. W sitowiu huczał bąk. Gdzieś