Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jurek spojrzał na zegarek. Dochodziła godzina siódma.
— Źle! — mruknął. — Późno już — nie dojedziemy do Telechan...
Namyśliwszy się dobrze, przybił do brzegu i zawołał do kolegów:
— Wyciągajcie kajak na brzeg! Musimy tu zanocować...
— Gdzie? — odkrzyknął Olek.
— Idę szukać dla ciebie wytwornego hotelu! — odpowiedział Jurek ze śmiechem.
Wyszedłszy na brzeg i wciągnąwszy kajak na piasek, poszedł rozmówić się z dozorcą.
Okazało się, że dozorca leży chory; urzędowała zato jego żona — hoża, młoda kobieta o pucołowatych policzkach i wesołych, śmiałych oczach. Dowiedziawszy się, że razem z chłopakami podróżuje dziewczynka, dozorczyni rozczuliła się nagle i obiecała przyrządzić dla gości dobry nocleg.
— Poczekajcie trochę — mówiła, ukazując białe, zdrowe zęby, — przepuszczę ostatnie tratwy i zamknę śluzę do jutra!
— Ba! — zawołał Jurek. — Wyminęliśmy jeszcze kilka ich kolejek!
— Te zanocują na kanale — uspokoiła go kobieta i, stanąwszy na mostku, krzyknęła:
— Spuszczać wodę!
Po zamknięciu śluzy wszyscy poszli do domku dozorcy. Jurek z kolegami i dwu robotników nieśli bagaże i zapasy żywności.
Biedak dozorca zapadł na reumatyzm, tę chorobę „ludzi wodnych i bagiennych“. Marynia, nie zwlekając, dała mu dwie pastylki salicylu i ucieszyła się, gdy ból w grzbiecie i ramieniu ustał wkrótce. Dopiero wtedy przystąpiła dziewczynka do przygotowania wieczerzy. Pomagała jej dozorczyni, rozgrzewając kapuśniak i gotu-