Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szcze kilku minut, i zniknąłbym w piasku z głową, a to zdradzieckie trzęsawisko zatarłoby natychmiast wszystkie ślady człowieka, i nikt nigdy nie odnalazłby nawet mego ciała.
Na tę myśl włosy mi stanęły na głowie, lecz mózg zaczął uporczywie i błyskawicznie pracować. Co robić? Jak się ratować? Czy doktór słyszy moje krzyki?
Przypomniałem sobie opowiadania ludzi, którzy ginęli już przy podobnych przygodach. Nie przestając krzyczeć na swego towarzysza, przyciągnąłem do siebie dubeltówkę, którą rzuciłem był podczas walki z piaskiem, położyłem ją przed sobą na powierzchni trzęsawiska i, oparłszy się o nią piersią, starałem się przechylić przez nią swoje ciało, czyniąc jak najmniej ruchów i ostrożnie wyciągając nogi. Trudna to była gimnastyka! Strzelba też grzęzła pod moim ciężarem, musiałem ją wyciągać i znowu powtarzać swój manewr. Jednak po kilku minutach już leżałem na piasku, wyciągnięty całem ciałem, które w takiej pozycji prawie nie grzęzło, swoją płaszczyzną stawiając znaczny opór miękkiemu gruntowi. Leżąc na piasku, ostrożnie posuwałem się na brzuchu w stronę trzcin. Wkrótce byłem wśród tych zbawczych zarośli, w oddali od zdradzieckiego topieliska. Byłem ocalony, ale cały przesycony mokrym piaskiem. Wynalazłem miejsce suche, zalane gorącem słońcem, rozebrałem się i, czekając na wyschnięcie ubrania i butów, czyściłem swego staruszka Lepage’a, który do obrzydliwości nałykał się piasku. Dopiero po godzinie mogłem wyruszyć na poszukiwanie Peacock’a. Odszedł on daleko i wcale nie słyszał moich nawoływań.
Zginąłbym był niezawodnie, gdyby nie poczciwy Lepage.