Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/382

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Los padł na młodego chłopca, mającego nie więcej od lat 16-tu. Ucieszony, wziął on nóż, zatknął za pas, poprawił na sobie skórzaną bluzę i ruszył za ogrodzenie. Rozciąwszy więzy, krępujące zwierza, odbiegł na przeciwległy koniec placyku, trzymając nóż w pogotowiu. Niedźwiedź małemi oczkami krwawymi rozglądał się; potem, podniósłszy się na tylne łapy, ruszył do ataku na chłopca. Ten schylony rzucił się na zwierza, w mgnieniu oka wsunął mu pod pachę swoją głowę, mocno objął go lewą ręką, prawą zaś uzbrojoną w nóż, uczynił szybki ruch z dołu do góry. Niedźwiedź ryknął przeraźliwie i padł natychmiast. Lunęła struga krwi i na trawę wypadły wnętrzności zwierza. Myśliwy nie doznał najmniejszego obrażenia. W ten sposób tubylcy polują na niedźwiedzie w tajdze, tylko nikt z nich nie odważy się napaść tak na mrówczaka. Jeżeli ten zacznie zanadto grasować i czynić szkody, Oroczoni zabijają go z karabinu, serce zaś zjadają, czem się kończą wszystkie porachunki z mrówczakiem, który nie był dostatecznie gentlemanem względem ludzi.
Widziałem tam niewielkie stada zdziczałych reniferów, które w zimie przebrnęły przez lody cieśniny Tatarskiej i dostały się na wyspę; za niemi włóczyło się kilka wilków o skórze prawie białej.
Zastrzeliłem pewnego razu wygrzewającego się na słońcu białego lisa, ale, że to było jeszcze lato, więc futerko miał bardzo pożółkłe.
Wreszcie zobaczyliśmy morze i woddali daleko wysunięty piaszczysty przylądek Marji. Chmury ptactwa unosiły się nad brzegiem i napełniały powietrze przeróżnemi krzykami.