Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/370

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zbliżać uważnie rozglądając się w trawie. Długo nie mogłem nic dojrzeć, wreszcie zobaczyłem dużego szczupaka, który się czołgał w wysokiej, obficie zroszonej trawie, kierując się w stronę małego jeziorka dokąd widocznie pociągały go ryby. Tego samego dnia po zachodzie słońca widziałem innego szczupaka, który powracał do dużego jeziora, a był tak przerażająco najedzony, że ostatniej ryby nie mógł nawet przełknął i ogon jej wystawał mu z paszczy.
Słyszałem o wędrówce ryb lądem, lecz na północnym Sachalinie osobiście przekonałem się o istnieniu tego zjawiska.
Wkrótce po opuszczeniu brzegów jeziora, w lesie, spotkałem jeźdźca. Był to człowiek w sile wieku o figurze prawie kwadratowej i ponurej twarzy, mocno zarośniętej jasną brodą. Podjechał do nas i zagrodził nam ścieżkę, ustawiwszy swego konia wpoprzek. Widziałem, że jadący na przedzie przewodnik zamienił z nim kilka słów, wskazując oczami na mnie. Nieznajomy skręcił w krzaki i przepuścił moją małą karawanę. Gdy podjechałem do niego, zbliżył się do mnie, bardzo grzecznie mi się ukłonił i zagaił rozmowę:
— Pewnie nasza wyspa wydaje się panu dziwna?
Odpowiedziałem mu z całą szczerością, co myślę o wyspie i o jej ludności.
— O tak! — wykrzyknął nieznajomy — w innych, nie w naszych, rosyjskich rękach, ta wyspa niezawodnie stałaby się najbogatszą kolonją. Wszystko tu jest: węgiel, nafta, żelazo, złoto, ryby, drogie futra, foki i wieloryby. To jakiś raj wymarzony! Tymczasem trzymają tu zbrodniarzy — więźniów, używając ich tylko do psucia naturalnych bogactw i zarażając