Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zatrzymał się i uważnie się nam przyglądał, wreszcie, sepleniąc, zapytał:
— Gdzie są Łysakowie?
Moi ludzie milczeli, stojąc w pokornych i wylęknionych pozach.
— Wyszli, ale za chwilę będą zpowrotem! — odpowiedziałem.
— Ty kto jesteś? — rzucił pytanie Nosow, obrzucając mię spojrzeniem od stóp do głów.
— A ty kto? — zapytałem zkolei. — Masz szlify oficerskie, a gadasz jak cham... Pewno ukradłeś gdzieś te oznaki oficerskie, nakazujące grzeczność i lojalność?
Zmieszał się odrazu, pochylił, w oczach mignął mu strach; podniósł dłoń do czapki i zaprezentował się.
— Porucznik Nosow, z załogi Pogibi.
Nastąpiła znajomość, którą potwierdziłem pokazaniem dokumentów z podpisem generał-gubernatora i innych wyższych urzędników kraju.
Nosow do reszty struchlał, lecz gdy napił się herbaty z arakiem, który miał z sobą, stał się znowu bezczelny i ordynarny. Nie nazywał aresztantów inaczej, niż psami i kanaljami, jednego zaś z moich stangretów, który mu się nawinął pod rękę, raptem uderzył. Zdziwiłem się, że ten mały, chudy człowiek jednem uderzeniem zwalił na ziemię mego rosłego, tęgiego, jak dąb, stangreta, z ucha którego popłynęła krew.
— Nałożyć wszystkim kajdany! — rozkazał Nosow.
Rozkaz wykonano w okamgnieniu, poczem wszyscy, oprócz mnie, stali już z łańcuchami na rękach. Miał je nawet mały Michałek, którego to widocznie bawiło, gdyż zawzięcie dzwonił kajdanami, potrząsając małemi piąstkami.