Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rana na 10 lat na wygnanie za trucicielstwo, nigdy z sobą nie rozmawiali. Zrzadka tylko zamieniali kilka słów i znowu wpadali w zadumę i milczenie, on — nie podnosząc nigdy oczu, ona patrząc wciąż przed siebie szeroko rozwartemi źrenicami, przebijającemi, zdawało się, nawskroś człowieka, a pełnemi zwierzęcej czujności i trwogi.
Zbyt wiele rzeczy strasznych było w życiu tych dwojga ludzi, zbyt sroga i ciężka była ich męka przez szereg lat, aby mogli się odważyć otworzyć przed sobą wzajemnie dusze, pełne ponurych przeżyć i myśli. Żyli z dnia na dzień, omijając ciemną i smutną dziedzinę wspomnień i nie mając nadziei na przyszłość. Bo też nie mogło mieć żadnej przyszłości tych dwoje ludzi, z rozkazu władz złączonych więzami małżeńskiemi i pozbawionych prawa porzucenia przeklętej wyspy.
Prawda, mieli oni syna, a więc mogli się spodziewać, że ten dozna lepszej doli? Lecz i na to nie mogli liczyć, gdyż dzieci z małżeństw aresztanckich niechętnie wypuszczano na kontynent, gdzie patrzono na nie, jak na wyrzutków społeczeństwa, na parjasów, na osobników pochodzących z kasty, okrytej wieczną hańbą.
Zresztą, rodzice wiedzieli również, że zrodzony na Sachalinie „wolny“ obywatel będzie niezawodnie wciągnięty w burzliwe, moralnie niezdrowe życie przeklętej wyspy wygnania i męki i stanie się w ten lub inny sposób mieszkańcem więzienia.
Siedzieliśmy przy obiedzie, gdy nagle drzwi się otworzyły, i wszedł jakiś człowiek, nie, widmo człowieka! Był w łachmanach, prawie zjedzony przez owady, cały w krostach i w ranach, z pokaleczonemi bosemi nogami, o twarzy sczerniałej i zmizerowanej,