Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za wygraną, zaczął z nachmurzonemi brwiami opowieść, niezwykle, jak na niego, ponurym głosem.
— Łysakow to dawny aresztant, kilka razy uciekał z wyspy, dostał 300 prętów, i nawet naznaczono go rozpalonem żelazem. Ciężko mu było w katordze, długo się trzymał, aż wreszcie się poddał... Źle to, podle, nikczemnie!...
— Cóż takiego zrobił? — spytałem.
— Zgodził się być katem! — zawołał gruzin, zaciskając pięści i zgrzytając zębami. — Aresztanci wydali na niego wyrok śmierci. Uczyniono na niego napad i przełamano mu kilka żeber i rękę, ale wyrwał się, a wtedy władze osadziły go w więzieniu z innymi katami. Łysakow jednak był najlepszy z nich, bo nigdy nie starał się znęcać nad skazanymi i nieraz, bijąc słabych i starych, czynił to dość miłosiernie, za co sam parę razy obrywał chłostę od władz.
— W takim razie za co go nienawidzicie? — zapytałem znowu. — Przecież widziałem, jak patrzyliście na niego!
— Wyrok śmierci wisi nad Łysakowem. Prawda, że go nienawidzimy, bo być katem — wielka to hańba dla aresztanta. Łysakow przez tchórzostwo był bardziej miłosierny. Ale to go nie ocali i musi on zginąć... wcześniej czy później!... Dlatego osiedlił się tu, na tem pustkowiu, gdyż tu aresztanci nigdy nie bywają...
Spojrzałem badawczo w oczy Karandaszwilego, który natychmiast spuścił powieki. Był to ruch bardzo wymowny, więc postanowiłem bacznie pilnować swych „zbójów“.
W domu osadnika zastanowiła mię jedna okoliczność, a mianowicie to, że Łysakow i jego żona, ska-