Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdaleka, płosząc stada cietrzewi, siedzących zrana na drzewach.
Przestraszone ptaki zrywały się i leciały, ale spostrzegłszy spokojnie siedzącego na wierzchołku brzozy czarnego samca, nie poznawały się na oszustwie i obsiadały wszystkie sąsiednie drzewa, z krzykiem, zawzięcie spierając się i bijąc o miejsca. Gdy nareszcie wszystkie się usadowiły, Gorłow zaczął urządzać jatki. Zaczynając od tych, co siedziały na dolnych gałęziach, strzelał do jednego po drugim. Ciężko spadały w trawę, bijąc skrzydłami. Ptaki, siedzące wyżej ze zdziwieniem spoglądały na dół, nie rozumiejąc przyjemności spadania na ziemię. Jednakże, gdy myśliwy zastrzelił ptaka siedzącego wyżej od innych, ostatni zerwał się z hałasem, a za nim odleciało całe stado. Jest to barbarzyńska, wstrętna dla sportowca forma polowania, gdyż w ten sposób na Syberji w zimie giną dziesiątki tysięcy cietrzewi.
Gdy jechałem z Karandaszwilim do rzek sachalińskich wpływały już ostatnie partje ryb dla składania ikry. Jak mówili moi pomocnicy, ryb już było mało, lecz nie dla mnie, Europejczyka, widziałem bowiem nawet grzbiety ryb, płynących przeciw prądowi a wypychanych przez znajdujące się głębiej. Złapaliśmy kilku okazów, wyrzucając je na brzeg zapomocą krzywej gałęzi cedrowej. Parę razy strzelałem do ryb z dobrym skutkiem, gdyż po każdym strzale kilka ogłuszonych wypływało brzuchami do góry, Karandaszwili zaś przyciągał je do brzegu.
Jednak nie sami bawiliśmy się w rybaków.
Był jeszcze jeden rybak — olbrzymi niedźwiedź brunatny.