Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mówiąc to, wychylił się przez okno i wycelował ze swego karabinu do siedzącego na drzewie gołębia. Rozległ się strzał, i gołąb, jak kamień, spadł na ziemię.
Lecz i szaman nie dał za wygraną. Wyjął z zanadrza odłamek kamienia z jakiemiś znakami i dotknął nim naszych karabinów.
— Źle będzie, źle będzie! — zamruczał i, gniewnie sapiąc, wyszedł z izby.
Tymczasem podano nam konie, i pojechaliśmy dalej, do ujścia potoku Szurmak, gdzie zaczynały się lasy niegęste, lecz pełne mchów i dzikich jagód — miejsce, ulubione przez niedźwiedzie, jak nas objaśnili jeszcze w Ongudaju starzy, wytrawni myśliwi.
Pozostawiwszy tam nasz wóz, ruszyliśmy do lasu. Zaszliśmy już bardzo daleko, gdy nagle zobaczyliśmy niedźwiedzia, który wspinał się po stoku do góry.
Pobiegliśmy tam, lecz drogę przegrodziło nam grząskie błoto, przez które nie mogliśmy w żaden sposób przebrnąć. Niedźwiedź zemknął. Po długiej włóczędze po lesie Wolski spotkał dwa niedźwiedzie i nawet na bliską odległość. Był pewny, że oba, jak mówił, „ma już w swej torbie myśliwskiej“. Wymierzył do jednego i strzelił, lecz kula utkwiła w lufie, gazy wyrwały zamek i skaleczyły myśliwego w ucho, sam on zaś od wstrząśnienia potknął się i upadł, łamiąc przytem kolbę karabinu. Ja wcale nie spotkałem niedźwiedzia.
— Przeklęty szaman! Czemu nie daliśmy mu rubla!
Stawałem się najwyraźniej przesądnym. Zresztą wszyscy myśliwi pełni są przesądów i nie stanowię pod tym względem wyjątku. A kto nie jest przesądny, ten nie jest sportowcem-myśliwym, gdyż należy to do kategorji rozkoszy myśliwskich.