Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

leciał nas ponury, przeciągły krzyk. Czy był to triumfujący okrzyk zbrodniarza, który dopłynął do brzegu, czy ostatni odgłos walki życiowej, po którym wartka głęboka Ob poniosła martwe już ciało na północ, do Oceanu Lodowatego?
Bogaczew kazał dać wóz i zawołać trzech chłopów do eskortowania aresztowanych, poczem weszliśmy do domu wójta na herbatę. W izbie, oświetlonej małą lampką naftową, było dość mroczno, lecz spostrzegłszy lustro, wiszące na ścianie, podszedłem, żeby skontrolować stan swej twarzy.
Krzyknąłem z przerażenia! Prawe oko było zupełnie czarne od potężnego sińca i zapuchło tak bardzo, że pozostawała tylko mała szparka, przez którą wyzierała zrozpaczona źrenica. Na czole miałem dużą krwawą pręgę od uderzenia czyjegoś bata w chwili, gdym upadł. Szyja bolała mię tak, że z trudnością mogłem nią poruszać.
— Urządzili mię jednak? — zauważyłem, nadrabiając miną i śmiejąc się bardzo sucho.
— A tak! — zgodził się Bogaczew. — Mocno zeszpecony cyferblat! Ale to szybko przejdzie; mam na to doskonałe okłady, zresztą, ponieważ panowie pojedziecie w góry, to i tak ujdzie.
Zimna krew policmajstra w stosunku do mego oblicza niebardzo mi się podobała, lecz nie było rady. Przewiązałem sobie oko przepaską z chustki do nosa i zbolałą szyję obmyłem zimną wodą.
— Głupstwo! — śmiał się Bogaczew. — Pan przecież także bardzo przyzwoicie ugodził mię w kark, lecz cóż robić? Wojna to wojna! Napijmy się lepiej herbaty...
Nad ranem byliśmy już w Barnaule, gdzie profesor bardzo starannie opatrzył moje rany i, skończyw-