Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jeżeli w drodze słabszy koń zaczynał ustawać, stangret, nie zatrzymując zaprzęgu, schylał się i nożem przecinał postronki, zwalniając konia, który zostawał przy drodze i, wypocząwszy, dążył do swego stada.
Mknący przed nami policjant, chociaż dla nas wygodny, gdyż przez niego zawsze mieliśmy na czas konie, był też przyczyną kłopotów dla profesora.
Chłopi stałe brali nas za jakichś najwyższych urzędników, że zaś wyższego od gubernatora wyobrazić sobie nie mogli, przeto uważali uczonego za gubernatora i zwracali się do niego z mnóstwem próśb, podań i innych interesów. W pewnej wsi młoda wieśniaczka oskarżyła swego męża, że ją zbił po pijanemu, w drugiej — małżeństwo prosiło o rozwód, w innej znowu jakiś chłop twierdził, że jego zmarły ojciec był otruty przez nieprawych spadkobierców...
Z tego już można wnioskować, że biedny profesor powinien był być nietylko chemikiem i geologiem, lecz jeszcze sędzią, prokuratorem i biskupem! Bardzo było trudno wytłumaczyć chłopom, kim właściwie jesteśmy i jakie są nasze zamiary i plany.
Wkrótce skończyły się lasy i zaczęły szczere stepy, pokryte trawą. Stada owiec i bydła pasły się wszędzie na niezmierzonej przestrzeni stepu Kułundzińskiego. Przy stadach tkwili konni pastusi. Byli to Kirgizi-Teleuci, do których należały pastwiska stepowe.
Rząd jednak rzucił na te stepy fale emigrantów z Rosji europejskiej i osiedlił ich w kilku miejscach, odebrawszy część pastwisk prawym właścicielom-Kirgizom. To spowodowało spory i silną nienawiść pomiędzy tubylcami a przybyszami, oraz częste walki pomiędzy nimi. Kirgizi z bronią w ręku strzegli swych