Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nad zalanemi słońcem kwiatami unosiły się olbrzymie, jak jaskółki, ciemno-granatowe „motyle Maaka“ (Papilio Maackii) i żółte, centkowane „Apollo“... Wszędzie wrzało i kotłowało się od istot żyjących, cieszących się z lata, ze słońca, z gorących dni i ciepłych, pełnych tajemnicy nocy.
Na Hance wszystko się zmieniło. Zielone morze trzcin i krzaków zlewało się na widnokręgu z połyskującem zwierciadłem jeziora. Było ono podobne do wielkiego diamentu, oprawnego w zieloną emalję, upiększoną diamentami drobniejszych jezior. Na północy, wijąc się, jak cienki wąż, pośród porosłych lasami brzegów, płynęła z Hanki rzeka Sungacza; tą rzeką brnęli w jesieni do ojczyzny Koreańczycy ze swemi skarbami, wydartemi kniei, a za nimi dążyli kozacy i wieśniacy rosyjscy w celu mordu i rabunku.
Nad zielonem morzem trzcin, sitowia i krzaków nie unosiły się już, jak wczesną wiosną, niezliczone stada gęsi, kaczek i łabędzi; nie miotały się w powietrzu zwinne bekasy, nie krzyczały przeciągle i cienko ptaki drapieżne, wyglądające zdobyczy.
Wszystko, co było tu przelotem, już odleciało na północ, a co miało pozostać na całe lato i jesień, pozostało i ukryło się w gąszczu zarośli i w labiryncie potoków, rzeczek i małych jezior.
O polowaniu nie mogło być mowy, gdyż ptactwo było już zajęte swemi gniazdami i oczekiwało przyszłego potomstwa.
Uprawialiśmy tedy z mym towarzyszem inny sport.
On błądził po zaroślach, łapiąc motyle, żuki i inne owady, ja zaś, uzbrojony w dobrą wędkę angielską i w niedużą sieć, dokonywałem napaści na wodnych mieszkańców jezior i rzeczek kotliny Hanki. Zdobycz