Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pierwszem zarządzeniem byłoby wysiedlenie przybyszów chińskich, dla których równało się ono wyrokowi śmierci, gdyż Chińczycy wiedzieli, że zaraz za granicą rosyjską czyhały na nich głód i prawo. I pierwsze i drugie niosły z sobą śmierć. Więc znalazł się sposób: chorych na dżumę umieszczono w odludnej jaskini, izolując ich starannie, zwłoki zaś zmarłych palono lub zalewano wapnem. Były podobno wypadki, że gdy epidemja zaczynała się rozszerzać, chorych wrzucano do dołów z wapnem, aby nie nieśli z sobą zarazy.
Bądź co bądź przy budowie nowych fortów zawsze odkopywano wielkie ilości wapna z resztkami kości i szmat ubrania. Były to, jak objaśniano, albo cmentarze zadżumionych chińczyków, albo doły, do których wrzucano chorych na dżumę.
Europejczycy, którzy nigdy nie byli w Chinach, zwykle zwiedzali palarnie opjum.
Byłem tam ze znajomym Chińczykiem, znanym bogaczem Jun-Cho-Zanem. Pokazał mi on jedną palarnię, która miała być najbardziej typową w guście chińskim. Mieściła się przy ulicy Aleuckiej, w górze, w piwnicy chińskiego brudnego hotelu, w którym i w dzień i w nocy panował taki zgiełk, jakby tam był pożar lub tłumy ludzi mordowały się wzajemnie.
Tylko w prawej piwnicy panowała cisza, jak w świątyni, lecz — naturalnie nie chińskiej. Przy wejściu wisiała duża latarnia papierowa z jarzącą się świecą z czerwonego wosku. Już w sieni uderzyły nas zaduch i niemiły, gorzki zapach dymu z fajek. Uchyliwszy drzwi i schylając głowy, aby się nie uderzyć o futrynę, weszliśmy do środka palarni. Była to długa piwnica, o jednem oknie w rogu, ale i ono