Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

więzy lodowe, niósł ze sobą w swoich wirach tysiące zniekształconych ciał ludzkich — podziwiałem piękne czerwone skały, pokryte malowniczemi lasami. Ale gdym spostrzegał u stóp tych skał wyrzucone przez Jenisej trupy, odwracałem od nich oczy i szukałem zapomnienia na wyspach, które tamują prąd rzeki; wzdrygałem się ze zgrozy i ohydy, gdyż wśród zarośli fale Jeniseju nagromadzały całe stosy trupów, nad któremi z klekotem i tęsknym przeciągłym krzykiem, unosiło się ptactwo drapieżne. Gdym wszystko to widział w r. 1920, rozpoczynając swoją ucieczkę z Syberji Sowieckiej do Polski przez Urjanchaj, Mongolię, Tybet, Chiny, Japonję i Stany Zjednoczone, nienawiścią zaczynało pałać moje serce, a słowa przekleństwa zawisały na ustach.
Kultura, cywilizacja, chrześcijaństwo... XX wiek, a tu, na Jeniseju, te tysiące niewinnych ofiar, zamordowanych w ponurych, krwawych lochach sądów rosyjskich.
Lecz poznałem Jenisej nie takim. A było to wtedy, gdy życie moje, pełne wrażeń, przeżyć i burz politycznych, jeszcze nie przyprószyło siwizną mej głowy, gdy byłem młody i wierzyłem w postęp ludzkości, w postęp nie tylko techniki, lecz i ducha i moralności.
Było to w 1899 r.
W tym roku miałem otrzymać doktorat na uniwersytecie w Petersburgu. Lecz rząd rosyjski sprowokował w lutym tego roku zaburzenia studenckie, a policja szablami i nahajami porozbijała głowy młodzieży. Studenci zaniechali egzaminów, i nikt się nie zjawił w uniwersytecie; w ten sposób wyrażono swój bierny protest.