Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w gęstwinie niewysokich krzaczków, pokrytych czerwonemi, bardzo kwaśnemi jagodami, których nawet murzyńskie podniebienie znieść nie może, bo smakuje jak szczera tanina.
Parę razy woddali podniosły się i odleciały czujne dropie, a za niemi czarne o białych piórach na końcach potężnych skrzydeł — Kalao — (Bucorax abyssynicus) o dziwacznych dzióbach.
Wpobliżu małego strumyczka przeszło nam drogę spore stado małp-Papio. Były tam same stare samce, ponure i podejrzliwe zwierzęta. Jeden z Papio wdrapał się na wierzchołek drzewa, obejrzał nas uważnie i, wydawszy ochrypły, ostrzegawczy krzyk, zesunął się na ziemię i w wielkich susach przyłączył się do zmykających towarzyszy. Długo potem dochodziły nas jeszcze niezadowolone rechotania małp.
Opowiadano nam, że Papio stadami napadają na lamparty i nawet na ludzi, kalecząc lub zabijając swe ofiary.
Nie wątpię, że dość trzech takich drabów, jakich spotkaliśmy na sawannie przed Bandama, aby zwalczyć najsilniejszego murzyna, bo były to okazy wprost przerażające swemi rozmiarami.
Tak posuwaliśmy się ku rzece.
Słońce weszło i w okamgnieniu, rozwiawszy lub raczej wyssawszy lekką mgłę poranną, prażyć jęło nas nielitościwie aż para zaczęła się podnosić od mokrego od rosy ubrania i obuwia.
Ale! Ale!
Dawno już chciałem, lecz wciąż zapominałem zrobić