Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jednak słonie poszły gdzieś dalej na żer, a że maszerują sobie bez wysiłku po 20 km na godzinę i to tak w ciągu 5—6 godzin, — odeszły więc daleko.
Ścigać ich w kniei dłużej było niepodobieństwem, bo za mało mieliśmy czasu i zapasów żywności.
Tornady, którym towarzyszyły burze i ulewne deszcze, coraz wymowniej mówiły, że musimy już porzucić dżunglę afrykańską, jeżeli chcemy zawczasu powrócić do Europy.
Słonie odeszły daleko, miały też ku temu ważne powody.
Przed paru tygodniami, przed naszem wpadnięciem do Badikaha, nasz gościnny gospodarz p. de Chanaud, jadąc samochodem, dojrzał zburzoną przez słonie szosę, więc tegoż dnia ruszył w pościg za olbrzymami, wziąwszy ze sobą strzelca-murzyna, człowieka odważnego, lecz nieostrożnego.
Wkrótce odnalazł parę słoni, żerujących w gęstych zaroślach nad brzegami małej rzeczki.
P. de Chanaud miał ze sobą karabin Manlichera kalibru 11 mm. Myśliwy i murzyn zaczęli się skradać do słoni, lecz te zwęszyły ludzi. Samka uciekła, samiec zaś, spostrzegłszy myśliwych, ruszył na nich. Myśliwi zaczaili się w gąszczu, lecz słoń nie wychodził. Wtedy ciekawy a nieostrożny murzyn podczołgał się do skraju lasu i właśnie w tej chwili słoń runął do ataku. Olbrzym biegł, druzgocząc po drodze drzewa i, przebiegając około zaczajonego murzyna, chwycił trąbą pień młodego mahoniu i wyrwał go z korzeniami. Chwytając drzewo, porwał za połę ubrania murzyna i w jednej