Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

potwora. Po pewnym czasie hipopotam znowu się wynurzył, lecz idących z aparatami murzynów nigdzie znaleźć nie mogliśmy. Nie było nic innego do wyboru, jak tylko strzelać. W tej właśnie chwili nasi murzyni z przeciwległego brzegu zaczęli krzyczeć i z hałasem przedzierać się przez gęste krzaki. Hipopotam długo się nie wynurzał, a gdy się zjawił, to z taką szybkością znowu zniknął pod wodą, że kula operatora plusnęła tuż nad nim, niestety, za późno.
Próżno czekaliśmy na niego, już się nie pokazywał więcej. Widocznie, dnem łożyska powędrował dalej i, wystawiwszy tylko chrapy z wody, czekał, aż odejdziemy.
W tym właśnie czasie przybiegł jeden z murzynów i oznajmił nam, że hipopotam wyszedł na brzeg i skierował się do brussy. Było to niesłychanie kurtuazyjne zachowanie się hipopotama, gdyż na twardej ziemi dalibyśmy mu z pewnością radę i z naszym aparatem kinematograficznym i z karabinem.
Jak szaleni, przebrnęliśmy rzekę na drugą stronę i popędziliśmy w brussę. Odrazu zdziwiła nas ta okoliczność, że aczkolwiek ślady były świeże, jednak ani razu nie ujrzeliśmy nawet kropli wody, która przecież powinna była ściekać z cielska zwierza. Uspokoiliśmy siebie tem, że z pewnością przy +48° C woda wyschła bardzo prędko. Daleko odeszliśmy od rzeki, zagłębiwszy się do dżungli, lecz hipopotama ani słychać, ani widać! Czyżby mógł odejść tak daleko?
Gdy łamaliśmy sobie nad tem głowy, nagle zjawił się Delimané, mówiący trochę po francusku. Z jego pomocą zaczęliśmy badać murzyna. Okazało się, że