Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cała przyroda Afryki podzwrotnikowej czyha na człowieka białego. Moskity, niosące zarazki febry; mucha tse-tse, trująca bakterjami sennej choroby; tnące do krwi bąki i drobne muszki; gryzące pająki i stonogi, jaszczurki-taranty, wypuszczające palący i gryzący płyn, jadowite węże i ryby; śmiertelnie trujące rośliny w rodzaju złowrogiej „teli“ (Erythrophleum guinensis), szkodliwa woda i drapieżne zwierzęta, a nadewszystko słońce, palące, nużące, zabijające, — wszystko wrogie jest człowiekowi o białej skórze…
W nocy czyhające zewsząd niebezpieczeństwo staje się więcej namacalnem, wyraźniejszem…
Ta milcząca brussa, te czarne sylwetki drzew, ta nieruchoma woda… Co kryją one poza sobą, czem grożą?
Lecz to nas nie przeraża, bośmy przyjechali, aby poznać ten kraj, aby wywieźć stąd jak najwięcej okazów flory, fauny i jak najwięcej wrażeń, więc wkrótce nakładamy na głowy czapki z lampkami acetylenowemi i zapuszczamy się w morze dżungli.
Od czasu do czasu błysną latające nad trawą czerwone iskierki, to ucieka spłoszona z legowiska antylopa; czasem zapali się jeden tylko świetlny punkcik, to śpiący zając obudził się i podniósł głowę, czujnie nadsłuchując; znacznie rzadziej zapalają się w gęstej trawie lub wśród gęstwiny drzew jarzące, zielone, podłużne ślepia.
Wprawny myśliwy miejscowy odrazu odróżni oczy lamparta od oczu serwala, geparda, tygrysiastej kotki lub ciwety. Zielonym ogniem palą się też oczy drapieżnych, krwiożerczych mangust i genet, tego postrachu na węże, dzikie perliczki, kuropatwy i dropie.