Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Znał ten domek swego mistrza i opiekuna. Sto razy oglądał tu każdy sprzęt, przechowywany w małych, słonecznych izdebkach, o niskich pułapach i wąskich okienkach. Teraz nie wchodził do wnętrza. Usiadł na ławce i, patrząc na opasłego pająka, splatającego sieć wśród koralowych liści wina, zamyślił się głęboko.
W tem miejscu ogarniała go zawsze tęsknota niewytłumaczona.
Czuł się bardzo smutnym, może dlatego, że duch Cervantesa nie nawiedzał go tu. Był mu znacznie bliższy w małym pokoiku studenckim na Calle de la Luna, gdzie za ścianą bez przerwy mruczała do siebie gderliwa donna Marja.
W Toledo natomiast ani razu nie odczuł obecności „Alonso Dobrego“.
Coprawda, genjalny pisarz nie miał już poco przychodzić do niego, wychowanka szkoły wojennej. Enriko oddawna już porzucił pracę nad nową powieścią. Brakowało mu wolnego czasu. Za wstawiennictwem don Dominika Kastellar, pozwolono mu przejść w ciągu roku dwa kursy szkoły, aby jak najrychlej dostał patent oficerski. Taka forsowna praca wymagała dużego wysiłku, co pochłaniało mu prawie cały dzień. Ćwiczenia wojskowe na placu nużyły go i zabierały mu resztę czasu.
Przez te sześć miesięcy, spędzonych w Toledo, nie wpisał ani jednego wiersza do zeszytu z rozpoczętą powieścią, której napróżno wyglądał stary don Jeronimo Atocha.
Siedząc na „patio“ domku mistrza, Enriko porał się z gorzkiemi myślami.
Chwilami wydawało mu się, że popełnił błąd nie do naprawienia, a przekreślający całe jego życie. Obecnie istniał z procentów szybko zdobytej, a już przemijającej