Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Do franciszkanina podbiegła młoda dziewczyna — śniada, prawie bronzowa, o oczach bezmyślnie namiętnych. Pochylając się i całując go w rękaw habitu, zerknęła ku młodzieńcowi i szepnęła:
— Dziś wieczorem nad Tagiem koło Perilli... w grocie... czekać będę na caballero... O, piękny caballero!
Enriko nic nie odpowiedział. Dopiero po długiem milczeniu, gdy dziewczyna zniknęła na zakręcie uliczki Vachora, mówić zaczął:
— Czytałem, że kalifowie Omajadzi ubiegali się o białe żony. Niektórzy ich wasalowie hiszpańscy zmuszeni byli oddawać Maurom swoje córki. Uważali je potem za umarłe i opłakiwali, lecz, gdy one powracały z haremów i rodziły mieszańców, ojcowie i bracia ich godzili się z tem, i oto — mamy toledanki, senory z Sevilli i Grenady o czarnych oczach arabskich i przygrubych, ciemnych wargach sudańskich. Nikt nie pogardza niemi i nikt nie waży się poniżać ich za krew mieszaną. Hiszpanja nie zapomniała ciężkiej ręki arabskich władców. My zato jesteśmy niżsi, godniejsi pogardy, bo nas można kopnąć bezkarnie, jak psy tchórzliwe i bezpańskie!
— No, ty, amigo, nie możesz się zbytnio uskarżać! — zaprzeczył franciszkanin. — Wiem, przecież, że jesteś oczkiem w głowie generała — naczelnika szkoły, a i ta głupiutka senorita przed chwilą... Cha-cha-cha!
— Ach! — machnąwszy niedbale ręką i pogardliwie wydymając usta, odparł Enriko. — Swoją wyjątkową sytuację w szkole zawdzięczam memu „tajnemu“ ojcu — jeszcze ważniejszemu generałowi, który broni osoby króla przed zamachowcami...
— Ja ci powiadam, że, pochodząc od niegodziwego Chama, zasłużyliśmy na życie w poniżeniu — mówił brat Pablo, a w głosie jego było tyleż rezygnacji i pokory, ile drażniącej ironji.