oglądając motor parowy i różne części maszyn.
Gdy wszyscy już odjechali, przesiadywał tam wraz z Rambasem.
Wódz Delawarów tłumaczył mu coś i opowiadał z ożywieniem.
Pewnego razu, spostrzegłszy, że pani Wanda pakuje rzeczy, Basiewicz zmarszczył czoło i mruknął:
— Nie śpiesz się ze zwijaniem mieszkania! Za parę dni dopiero będę wiedział, co dalej robić ze sobą...
Tegoż dnia wraz z Chyżym Orłem wsiedli do czółna i popłynęli.
Wyszli na brzeg dopiero koło Czerwonych Skał, a Rambas rozpalił na ich szczycie jasne ognisko.
Był to sygnał, po którym zjawił się niebawem wódz Irokezów i usiadł przy ognisku, pytającym wzrokiem patrząc na przybyłych gości.
— Wodzu — zaczął Basiewicz swoją przemowę do Indjanina — tartak białych ludzi poszedł z dymem, i Anglicy nie chcą go uruchomić powtórnie. Osada opustoszała, bo wszyscy porzucili
Strona:F. A. Ossendowski - Staś emigrant.djvu/56
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.