Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Połyskującej, gładkiej, jak lustro powierzchni jego nic nie marszczyło. Nawet kolorowe żeglarki znikły, a mewy nie wpadały do wody, aby schwycić igrające w słońcu ryby. Nagle z wody wyskoczył do połowy cielska duży rekin, a wtedy wszyscy spostrzegli przy bocznej płetwie jego głowę ludzką.
Z krzykiem i pluskiem wioseł pomknęły łodzie, lecz rekin natychmiast dał nura. Na miejscu, gdzie wyskoczył ponad wodę, rozpływała się powoli szeroko plama krwi.
— Zginął Bajrga! — zawołał jeden z poławiaczy. — Rekin pożera go!
Ledwie wykrzyknął te słowa, gdy rekin wypłynął ponownie na powierzchnię morza. Wszyscy umilkli i w napięciu przyglądali się niebywałemu widowisku. Rekin z wyprutemi wnętrznościami, krwawiąc straszliwie, ostatkiem sił poruszał ogonem, powolnie obracając się na jednem miejscu. Przy prawej płetwie jego, wczepiony w nią zębami, trzymał się Bajrga i dźgał potwora krzywą „korą“.
Ze wszystkich gardzieli wyrwał się okrzyk zachwytu i radości. Nie minęło trzech minut, gdy wciągnięty do łodzi nurek siedział już w niej i oddychał ciężko, łapiąc powietrze blademi wargami i przeżywając jeszcze zgrozę