Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czoło i przebierając palcami. Wreszcie, stanąwszy przed odkrywcami muszli i ujrzawszy wydobywane przez nich perły, machnął ręką w milczeniu i stanowczym ruchem potrząsnął głową. Kalaboni, pracujący w łodziach, zdumieli się, ujrzawszy podpływającego do nich Bajrgę, surowego zwykle i małomównego.
— Przekonałem się, że duchy opuściły już to miejsce, — zamruczał, nie patrząc na rodaków, — mogę więc i ja przystąpić do połowu pereł...
To rzekłszy, wyprostował się, wyprężył pierś, na której natychmiast drgnęły potężne guzy mięśni, i całą siłą płuc wciągnął powietrze. Po chwili, zatknąwszy za pas długi, krzywy nóż hinduski, czyli tak zwaną „korę“, zacisnął pomiędzy stopami ciężki kamień, uwiązany do sznura i skoczył do morza.
Długo nie wypływał na powierzchnię, tak długo, że wioślarze na łodzi niepokoić się już poczęli, gdy Bajrga targnął za sznur, dając znak, aby go wyciągnięto. Wynurzył się z workiem pełnym muszli, i wyrzuciwszy je na dno łodzi, wciągnął powietrze, aby po chwili na nowo zanurzyć się w morzu.
Silny i ogromny Kalabon dwie minuty prawie wytrzymał, nie oddychając i pracując tak szybko i sprawnie, że nikt nie mógł mu do-