Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zrzućcie trzewiki, moje dzieci, i wędrujcie na brzeg, bo tu nie wytrzymacie!
Edyta i chłopcy nie dali się długo prosić i, niosąc obuwie w ręku, powędrowali przez wodę, dochodzącą im zaledwie do kolan. Władek szedł pierwszy i uważnie oglądał dno, uprzedzając dziewczynkę, aby omijała kolczaste jeże morskie, meduzy, które posiadają nieraz jadowite strzykawki; najwięcej jednak obawiał się raj, lubiących przebywać w mule, gdyż zapamiętał dobrze, jak wyglądają ich jadowite sztylety ogonowe.

Bez żadnych przygód wszakże dobrnęli do brzegu. Korzenie mangrowców[1] tworzyły tu gęstą sieć. Chłopcy pomagali Edycie stąpać po wykrzywionych, śliskich korzeniach, przez które przeglądało czarne trzęsawisko. Ciężka to i karkołomna była droga, ale wkońcu wyszli na małe wzniesienie brzegu i w kilka minut potem, wdrapawszy się na strome, osypujące się urwisko, ujrzeli obszerną polanę, ze wszystkich stron otoczoną puszczą i przeciętą pasmami krzaków. Tam i sam podnosiły swe korony palmy, wpobliżu zaś stało rozłożyste drzewo o błyszczących liściach i dużych białych kwiatach, sączących silną, przyjemną woń.

  1. Drzewo mangrowe, patrz wyżej.