Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szliśmy tu wporę; jak słyszałem, mister Murray miał przyrządzić z panów pieczeń dla... rekinów!...
Żartując, rozcinał sznury i jednego po drugim zwalniał strwożonych przyrodników, którym w głowie powstać nawet nie mogła podobna przygoda.
— Teraz to już my zrobimy zasadzkę na tego Murraya i jego drabów! — zawołał jeden z nich, zaciskając pięści. — Już ja go uraczę z mego karabinu! Przebaczyć tego nie można, gdyż...
Nie skończył, bo Władek przerwał mu, mówiąc stanowczym głosem:
— Ukaranie tych bandytów radzę pozostawić niejakiemu panu Folkhawowi, który wie najlepiej, jak i co należy z Murrayem i jego kompanami zrobić. Pan ten, który jest komisarzem policji angielskiej, mieszka w Porcie Bleir, dokąd radzę płynąć natychmiast, tem bardziej, że niebawem zjawią się nasi prześladowcy!
— Mądra rada! — zgodził się profesor Kindley, kierownik wyprawy. — Ruszamy zatem!
Hindusi wciągnęli łódź; puszczono w ruch motor i szkuner całym pędem ruszył na południe. Gdy przepływał wpobliżu skalistego