Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

biją sobie stokrotnie na Minkopi, a nawet na tych tam plantatorach w Middle-Hillu! Cha-cha-cha!
Wszyscy trzej wybuchnęli głośnym śmiechem i ruszyli dalej. Wyczekawszy, aż cała banda zniknie za lasem, Władek raz jeszcze rozejrzał się uważnie dokoła, zapamiętał wszystko i szybko wczołgał się do groty.
Spiesząc się, obudził Dżaira i pociągnął go ku wyjściu.
— Prędzej! Prędzej! — wołał. — Nie pytaj o nic, tylko się nie guzdrz i podążaj za mną!
Wkrótce wypadli na brzeg, zepchnęli łódź i, usiadłszy na ławkach, zaczęli wiosłować ku szkunerowi. Wkrótce uderzyli dziobem o burtę jego, przywiązali łańcuch do zwisającej liny i wdrapali się na pokład. Koło mostku ujrzeli trzech majtków — Hindusów, leżących ze związanemi nogami i rękami, w messie zaś szamotało się czterech uczonych Anglików, próżno usiłując zerwać mocne powrozy.
Na widok chłopaków wydali okrzyk zdumienia. Władek wydobył scyzoryk i, pochylając się nad kierownikiem wyprawy, powiedział:
— Dzień dobry, panu! Znamy się przecież. Odwiedziłem panów z ojcem moim koło przylądka Czerwonych Skał... Widzę, że przy-