Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

coraz dalej i dalej przez potężne codzienne przypływy. Ściany i sklepienie groty składały się z prawie czarnych, o szklistym połysku, słupów, popękanych wpoprzek i wzdłuż, miejscami pochylonych nawet i rozsypujących się na drobne sześciany. Jaskinia, w której znaleźli się mali uciekinierzy, utworzyła się bowiem w skałach bazaltowych, o setki miljonów lat przed nami ze stygnących law, wypływających niegdyś z głębi wulkanów.
Chłopak stał długo nad zardzewiałą kotwicą z urwanym łańcuchem, a przed oczami jego przesuwały się, niby na filmie, obrazy śmiałych wypraw dawnych żeglarzy, szukających nowych dróg morskich i nieznanych a bogatych krajów, ich walki z kolorowymi mieszkańcami dalekich lądów i wysp nigdy niewidzianych, niespodziewane napady korsarzy, jakim też był władca Kede — marynarz portugalski, Diego Anda; ich chyże galery i zbrojne fregaty, z powiewającą na wielkim maszcie czarną banderą z trupią głową — oznaką pirackiego okrętu. Przypomniały mu się słowa profesora o niesytej nigdy chciwości, popychającej ludzi do przelewu krwi i wszelkich zbrodni.
Rozmyślając nad tem, szedł wąskim brzegiem zatoki, potykając się o odłamki bazaltów