Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

runek, gdyż od głównego przejścia w kilku miejscach odbiegały boczne odnogi.
Szli dość szybko około kwadransa. Mrok, panujący tu, rzednąć wkońcu zaczął, aż rozjaśniło się wszystko dokoła. W kilka minut potem wchodzili już do nowej groty o niskiem sklepieniu silnie zakopconem i okrytem plamami rdzawych zacieków.
Duży otwór, niemal zupełnie okrągły, a niezawodnie przerąbany przez ludzi, wpuszczał snop złocistych promieni.
Chłopcy zatrzymali się w zdumieniu. Zdawało im się, że wnet zobaczą żywych mieszkańców tej izby, ukrytej w piersi gór. Pośrodku groty stał bowiem długi stół, na nim zaś — trzyramienny świecznik, opleciony pajęczyną i pociągnięty warstwą osypującej się śniedzi. W jednem ramieniu pozostał nawet odłamek czarnej świecy woskowej; oprócz świecznika tkwiło kilka kubków srebrnych, zapewne, i ołowiane kufle z pokrywami. Pod ścianami długim rzędem stały szafy i skrzynie, okute żelaznemi i mosiężnemi sztabami. W kącie, oparta o skałę z jakiemiś literami i znakami, zwalona była różna broń — ciężkie kordelasy marynarskie, topory o szerokich, wygiętych ostrzach, halabardy, włócznie, pistolety, strzelby z roz-