Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ta na głowę paniusia upadła, czy co? Tak tuż tej wody kot napłakał. Ta gdzież tu bohater? Ta gdzie tu można utonąć? Chyba tylko takie szczeniaki małe, bo to nierozumne jeszcze i pcha się do wody!
— Czyje to dzieci, panie żołnierzu? — spytał jakiś pan w grubych okularach.
— Nie moje! — burknął tracąc resztki cierpliwości przemoczony i swoim wyglądem zmieszany Jerzy, który dbał ogromnie, aby wszystko na nim leżało przepisowo — wygładzone, oczyszczone i dopasowane. Zresztą inaczej być nie mogło, bo instruktor wypuszczając żołnierza na miasto oglądał go od podeszwy do orzełka na czapce i nic nie przepuścił, a czasem to i drużynowy lustrował bacznie i surowo.
Nikt nie wiedział, co dalej ze wszystkim tym robić.
Brzeziński chciałby odejść jak najprędzej, by gdzieś na słońcu obsuszyć się choć trochę i wodę z butów wylać, lecz ruszyć się nie mógł, gdyż gapiąca się publiczność otoczyła go, a panie uspokajały i pieściły drące się dzieciaki.
Wreszcie przez tłum przecisnęła się młoda, skromnie ubrana panienka, do której dzieci przytuliły się natychmiast i cicho już łkając drżały z zimna.
— Nie wolno dzieci pozostawiać samych bez opieki! — rzucił surowym głosem pan w okularach.
— Tak! Tak! — skrzeknęła jak sroka pani z umalowaną twarzą. — Gdyby nie ten szlachetny żołnierz, zginęłyby biedactwa w nurtach rzeki. Pięknie, nie ma co, opiekuje się pani swoimi dziećmi.
Panienka pobladła i stała z opuszczonymi oczami, zgnębiona rozlegającymi się wyrzutami, których nie skąpili jej obcy i obojętni ludzie.
Brzezińskiemu żal się zrobiło biedaczki, więc napuścił na siebie marsa naśladując bardzo udanie sierżanta Bielskiego i zamruczał:
— Ta joj, po co tyle gadania?... Brzdące się wyrwały spod paninej opieki, dały nogę, no, i wpadły do wody... Wielka rzecz! Nic się im nie stało... Ta pani wszak tego nie chciała! Samo się zrobiło i — szlus!
Panienka z wdzięcznością spojrzała na Brzezińskiego.