Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na Szerokim Łuhu stoi szałas myśliwski, gdzie go gajowi „grafa“ Baworowskiego przed wojną jeszcze zbudowali — odparł Gabara. — Można tam stanąć, bo dach nie całkiem przecieka...
— Hm... — mruknął Brzeziński posłyszawszy tak niezachęcającą zapowiedź.
Brnęli jeszcze ze dwie godziny, zanim doszli do Łuhu, gdzie rzeczywiście znaleźli napół rozwalony szałas. Z trudem z pomocą latarki elektrycznej odszukali kąt, w którym nie zaciekało, i tu musieli czekać pierwszych oznak przedświtu.
Siedząc skuleni drzemali. Deszcz bębnił już na dobre o przegniłe deski powały. Od czasu do czasu zrywał się wiatr. Dobiegało wtedy skrzypienie konarów drzew i szmer rozkiwanych łap świerkowych.
Iwan Gabara zerwał się nagle na równe nogi i zamarł przystawiwszy dłoń do ucha.
— O, o — szepnął — słyszycie go, panie? Już zaczyna...
Brzeziński nic nie słyszał, więc zawinąwszy się szczelniej w bajbarak wyszedł z szałasu.
W ogólnym rozhoworze puszczy i w szeleście deszczu długo nie mógł odróżnić dobrze mu znanego poryku jeleniego.
— Przysłyszało wam się, Iwanie — zamruczał — napróżno mokniemy na dworze...
— Nie, panie leśniczy, on zaczął już, bo wabi codziennie hen, przed świtaniem! — bronił się gajowy.
— A może to lasownik, czy jaki inny bies? — uśmiechnął się Jerzy.
— Co też wy, panie, mówicie?! — przeraził się chłop. — Takich słów nie należy wymawiać po nocy!
— A bo co? Nosy nam poodgryzają biesy, gnaty połamią?
— Panie leśniczy, nie godzi się, nie godzi śmiać się z takich strachów! — bełkotał zupełnie już przerażony półdziki człowiek leśny.
Na dalszą rozmowę z nim Jerzy nie miał już czasu.
Teraz bowiem i on posłyszał głuchy, groźny poryk byka.
Krótki, urwany dźwięk.
Echo, zagłuszone szumem drzew i ulewy, nie poderwało go.
— Słyszeliście? Wabi... — szepnął Gabara.