Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Rozdział XXI
CHMURY I SŁOŃCE NA NIEBIE

Jerzy Brzeziński nie wszczynał już więcej rozmowy z panną Stefanią o swoim dla niej uczuciu, lecz za to uczył się jeszcze staranniej, starając się prześcignąć samego siebie i wzbudzić do siebie szacunek miłej panienki.
Bielski widząc go w każdej wolnej chwili ślęczącego nad książkami spoglądał na Jerzego z troską i mruczał:
— Baczcie byście się nie przemęczyli...
— E-e, nic mi nie będzie, panie sierżancie, straszną ochotę czuję do nauki! — odpowiadał strzelec i uczył się dalej.
Pewnego razu, gdy odrabiał lekcję z inżynierem-leśnikiem, ten poklepał go po ramieniu i powiedział radosnym głosem:
— Wiecie, Jurek, że będę wam wkrótce bardzo pomocny! Otrzymałem list, że po wojsku dostanę posadę w nadleśnictwie Bolechowskim, przy którym istnieje wspaniała szkoła dla leśników. Jesteście żołnierzem, a poza tym do jesieni przyszłego roku przygotowany będziecie do egzaminu najzupełniej. Gdybyście musieli ubiegać się o dyplom, przyjdziecie do mnie, przerobimy dodatkowo parę przedmiotów i staniecie do egzaminu.
— Dziękuję z całego serca — odpowiedział Brzeziński. — Nigdy nie zapomnę tej przysługi i może kiedyś odwdzięczę się za wszystko!
Inżynier Romuald Zielewski uśmiechnął się do Jurka przyjaźnie.
Już wiosna nadchodziła, gdy Jerzy otrzymał list z domu.
Stary pan Brzeziński pisał, że w drodze z lasu do grażdy zamroczyło go nagle, więc upadł i rozbił sobie głowę o kamienie.