Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Rozdział XIX
JAK TO PAN STAROŚCIAK OPOWIADAŁ

W kilka dni po złożeniu przez kompanię życzeń starszemu sierżantowi Bielskiemu, Jerzy Brzeziński otrzymał kartkę pocztową od panny Stefanii Szemańskiej, która donosiła o przyjeździe kuzyna, Władysława Starościaka, i na niedzielę wraz z Jerzym zapraszała na obiad kaprala Jańczyka.
— Nareszcie! — ucieszył się kapral i już z wieczora w sobotę począł przygotowywać się do wizyty. W robocie była benzyna, mydło do wywabiania plam, brzytwa, żelazko, nożyce i igły. Słowem — pan Wacław Jańczyk na serio szykował się do ataku na serca obu panienek i, jak człowiek wojskowy i do tego kapral, robił to poważnie i dokładnie. W całym pułku bodaj nie było tego dnia bardziej czystego i lepiej wyprasowanego munduru i spodni.
Brzeziński wyszedł z koszar wcześniej, gdyż przed obiadem jeszcze musiał odbyć lekcje i czekać na przyjście kaprala. Ledwie skończono naukę, rozległ się dzwonek i do przedpokoju wszedł bardzo uroczysty i nawet... uperfumowany Jańczyk.
Zadzierżysta panna Kazia z miejsca wzięła go w obroty a tak zabawnie, że kapral zapomniawszy o pewnym skrępowaniu przy pierwszej wizycie śmiał się jak szalony i w kilka minut po przyjściu czuł się tak, jak gdyby sto razy już był w tym przytulnym saloniku.
— No, no, cóż to za cudne dziewczyny wynalazł Jurek! — zachwycał się Jańczyk. — Dla takich to warto było pakować się do sadzawki z żabami i karpiami!