Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jerzy posłyszał jak cmoknęła bagnista ziemia pod stopami oficera, a wnet potem zaległa cisza.
Długo czekali myśliwi. Już przymrozek począł im szczypać uszy i policzki i dobierać się do kości, gdy w mrok nocny zaczęła wsiąkać niejasna, mętna poświata. Można już było odróżnić samotnie stojące świerki i zwaliska starych pni. Gdzieś zdaleka dobiegło nagle basowe poszczekiwanie Iwanowego kundla, głuche i rzadkie uderzenia kijami po drzewach, a nawet ostrożne, niegłośne hukanie gajowych.
— Wariaci! — myślał, kuląc się z zimna major Rzecki. — W takiej szczerej puszczy dwóch naganiaczy chce napędzić rysi na dwóch strzelców! Poszalały draby, czy jak?
Nie skończył pan major swoich uwag, gdy z tupetem racic i chrząstem tratowanego posuszu z gęstwiny jęły wypadać łanie, za nimi zaś sadząc olbrzymimi susami cwałował byk szesnastak, w pędzie zarzucając rogi na grzbiet i unosząc na nich urwaną gałąź świerkową.
Oczy rozbiegały się myśliwemu i myśli poczęły latać błyskawicznie:
— Rysie i tak nie wyjdą, a tego byka zwalić by można, wcale porządne byczysko...
Wszystkie myśli urwały się nagle i rozlatane oczy majora utkwiły w jednym punkcie.
W gęstej kępce młodej świerczyny mignęły płowe, centkowane sylwetki. To przypadając do ziemi, to robiąc duże skoki skrajem polany przemykała się para rysi.
Major uspokoił się odrazu.
Jeden po drugim padły dwa strzały.
W burej, suchej trawie miotały się i charczały śmiertelnie ugodzone rysie i po chwili wyciągnęły się bez ruchu.
Rzęcki zbliżył się do nich radując się udanemu dubletowi i to prawdziwie królewskiej zwierzyny.
Pochyliwszy się nad zabitymi rysiami przyglądał się czarnym pędzelkom na uszach, wspaniałym bokobrodom i centkowanym futerkom drapieżników.
Z lasu biegł już Brzeziński i wołał:
— Mignęły mi przez polanę w gąszczu! Szły wprost ku stanowisku pana majora!