Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Brzeziński. — Cóżeś nie poznał mnie, czy co, żeś aż tak się nastrachał?
Chłop milczał i spode łba przyglądał się nieoczekiwanemu gościowi. Ten zaś zaśmiał się cicho i usiadł na ławie.
— Widzi mi się, Iwanie, że coś znowu przeskrobałeś — mówił Jerzy — ale tymczasem nie chcę nic o tym wiedzieć... Odchrząknął i ciągnął dalej:
— Siadaj-no obok i słuchaj, co będę do ciebie mówił! Za co i na ile miesięcy wsadzono ciebie do ula?
Chłop nie patrząc na gościa zamruczał:
— Jeleń się podwinął... tego... tego... no, to... trzy miesiące dał sędzia...
— To znaczy, że za drugiego jelenia dostaniesz już cały rok, bracie — powiedział Brzeziński. — Teraz, słysz, wzięli się leśniczowie za kłusowników... A ileż ty zarabiasz na zabitym byku?
Smolarz pokiwał głową smutnie i szepnął:
— E-e, Żydy psia ich mać — dziesięć złotych za wszystko dadzą i — tyle... Im — nic, a ty, człowieku, siedź potem...
Brzeziński zamyślił się. Kombinował coś. Na czole poruszały mu się zmarszczki. Wreszcie podniósł głowę i wpatrując się w chudą, zbiedzoną twarz kłusownika zamruczał:
— Zgnębi ciebie leśniczy więzieniem. Zmarniejesz!... Ale inaczej nie można. Państwowe dobro niszczysz... za 10 żydowskich srebrników... Czy to warto? A co byś powiedział, gdybyś mógł, Iwanie, uczciwie setkę zarobić?
— Setkę?! To nie dla takiego jak ja biedaka — westchnął i szurgnął nosem Gabara. — Po co o tym bajać po próżnicy?
— Po to, że chcę, żebyś zarobił sto złotych...
— Tedy ja, gazdo, „krisa“[1] do rąk nie wezmę... nigdy już, a kiedy byka spotkam — oczy zamknę, by nie widzieć... — szeptał niemal przerażony możliwością zarobku kłusownik.
— No, temu to ja nie uwierzę co prawda! — zaśmiał się Brzeziński. — Ale też myślę, że ty już kłusownikiem nie będziesz...

— No, jakżeż to? — zdumiał się, zapomniawszy o swoim przyrzeczeniu Iwan.

  1. Kris — strzelba.