Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A-a, to aż takie sprawy?! — syknął i, namacawszy bagnet skoczył ku krzakom, wołając: — Wychodź, Wasylu, jeśli tak ci spieszno, to i dziś pogadać z sobą możemy!
Dobiegł do małej polanki, gdzie było trochę jaśniej. I tu właśnie z dwóch naraz stron napadło go trzech chłopów. Jeden rozpędziwszy się zboczem stromo spadającej polany nie mógł na czas się zatrzymać, więc strzelec uskoczywszy mu z drogi podstawił nogę. Napastnik z łomotem runął na kupę kamieni. Jęczał i nie mógł się podnieść.
Dwóch innych biegło wolniej. Jerzy poznał w ciemności wysoką, ciężką sylwetkę Szaburaka i od razu ułożył plan bitwy, której nie mógł już nie przyjąć.
Szybko, robiąc duże susy, pobiegł ku atakującym go przeciwnikom, a tak kluczył i zwodził ich, że odeszli od siebie daleko. Wtedy strzelec z całym impetem wpadł na jednego z chłopów i stosując zasady boksu, czego uczono w pułku, po dwóch starciach zadał mu taki cios w szczękę, że aż chrzęsło coś i zgrzytnęło. Ugodzony knock-out‘em napastnik padł na wznak i leżał bez ruchu.
Szaburak z daleka cisnął raz jeszcze kamieniem. Tym razem trafił Jerzego. Kamień rozciął mu skórę nad uchem. Nie zatrzymało to jednak strzelca. Klnąc głośno pomknął ku Wasylowi, lecz ten nie odważył się na pojedynek i począł uciekać w stronę krzaków.
Jerzy stanął i krzyknął:
— Myślałem, że z tobą warto gadać. Teraz widzę, żeś pies tchórzliwy. Ale ja ciebie i tak znajdę, drabie, i pouczę po swojemu...
Postawszy chwilkę i zacisnąwszy chustką ranę zawrócił ku domowi.
Bramę znalazł otwartą. Wszedł cicho, zamknął ją starannie i wyciągnąwszy ze studni kubeł wody przemył ranę, tamując płynącą krew.
Długo jeszcze pozostawał na dworze. Musiał przecież odmyć krew na mundurze, bo spore jej plamy widniały na prawym ramieniu i rękawie.
— Ale tamtych tom uczciwie poczęstował! — mignęła mu chełpliwa myśl.