Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cóż pan rotmistrz umyślił? — z niedowierzaniem w głosie spytał pułkownik Strzetelski.
— Wyjdźcie-no na chwilę, waszmościowie, i każcie memu chorążemu Hieronimowi Spólnickiemu, by mi tu agę Kasima przywiódł... — odpowiedział marszcząc brwi rotmistrz.
Pułkownicy wyszli i z niepokojem i ciekawością oczekiwali wyniku planu obmyślonego przez pana Jerzego.
W tym samym czasie coś dziwnego się działo w małym domku ze spalonym dachem i połamanymi przez Tatarów stołami, ławami i skrzynią. Dragoni, którzy leżeli w pobliżu w sadzie za domem, opowiadali potem, że zdawało im się, iż słyszeli groźny głos rotmistrza Berezowskiego i urywającą się co chwila charczącą mowę ordyńca.
Nie wiadomo wszakże, co zaszło w izbie, gdzie rotmistrz Berezowski zamknął się z chorążym Spólnickim i agą Kasimem, ale w jakąś godzinę potem pułkownicy spostrzegli pana Jerzego, który szedł z opuszczoną głową, zwijając starannie długi skrawek papieru.
— No i co będzie, panie rotmistrzu? — spytał go pułkownik Łyskowski, wpatrując się w surową twarz rycerza.
— Każcie trąbić wsiadanego i ruszajcie pod Mołotków! Tam będziemy mieli bitwę z obydwoma czambułami. Półtora tysiąca spotkamy tam ordyńców, waszmościowie. Pierwsze uderzenie nastąpi od drogi, gdzie wybiega ona spomiędzy pagórków, by Tatarzy nie mogli się rozwinąć szeroką ławą. Ustawcie się tam i zaczajcie!