Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Łzy popłynęły mu z oczu, bił głową o mur i łkał głośno.
Nie wiedział, ile czasu to trwało, lecz opamiętał się, posłyszawszy cichy głos:
— Z męki rycerskiej chwała ojczyzny wyrasta!...
Obejrzał się.
Drogą przechodził, kulejąc mocno, siwy jak gołąb, pochylony pod brzemieniem lat sędziwy Wawrzyniec Bidziński.
Starzec przeszedł, jak gdyby nie spostrzegłszy klęczącego rycerza.
Jerzy Berezowski podniósł się i począł bić w piersi.
Gdy powrócił do Nadwornej, gdzie nadążyli już dragoni, nikt nie spostrzegł głębokiej bruzdy na czole rotmistrza i srebrnych nici, co od tej godziny bólu wielkiego niby szronem przyprószyły jego płową czuprynę.
— Wyprawić podjazd pod Tyśmienicę! Dowiedzieć się, co tam jest! — wydał rozkaz i zsiadł z konia, by zbadać jeńca.
Niełatwo z nim poszło, gdyż aga Kasim hardo sobie poczynał z rotmistrzem, usiłując przerazić go zemstą chana, którego, jak oznajmił, był druhem serdecznym.
Pan Jerzy długo nie mógł nic od niego wydobyć, ale gdy w gruby pysk Tatara po swojemu trzepnął, rozgadał się nagle przekonany tym ordyniec.
Dowiedział się wtedy rycerz, że Kasim swój czambuł podzielił na cztery oddziały i gdy sam skoczył aż pod Łanczyn, jeden doliną Łomnicy poszedł na Bohorodczany i Osmołodę, drugi —