Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szyły na Tyśmienicę, którą zajęły i podpaliły, a stamtąd rwały ku górom.
Wpadłszy do Nadwornej Tatarzy sprawili rzeź, nabrali jeńców, ale na Prucie, koło Łanczyna natknęli się na zastawę, gdzie straż dzierżył Kajetan Tymiński, wójt z Peczeniżyna.
Cały dzień wstrzymywał stary szlachcic ordyńców na przeprawie, a gdy noc zapadła kazał świerki co najwyższe podpalić od góry, aż zapłonęły jak pochodnie lub wici ogniste.
Ledwie sączyć się poczęła mętna poświata wschodzącego słońca jak pod ogniska śpiących Tatarów dotarł już rotmistrz Berezowski w dwie chorągwie dragonów i gromić począł nie oczekujących napadu ordyńców.
Sam pan Jerzy szukał wodza czambułu i poznał go po buńczuku i po tym, że stanąwszy na zboczu góry krzyczał coś wściekle i krzywą szablą dawał jakieś znaki setnikom.
Wypuściwszy ku niemu konia, pomknął rotmistrz na Tatarzyna, a za nim Olko-pacholik na rudej szkapinie.
Kilkunastu Tatarów otoczyło dżandżyna. Bzykać jęły strzały. Ujrzawszy pędzącego rotmistrza, pośpieszyli mu z pomocą dragoni Łyskowskiego.
Kasim spostrzegłszy to rzucił się do ucieczki, z tyłu osłaniany przez kilku ordyńców. Odsadził się od nich daleko, bo śmigłego miał bachmata i mocnego.
Rotmistrz, dognawszy rozciągniętych na wąskiej drodze Tatarów, począł płatać im głowy, ale wyprzedziła go ruda kobyłka Olka, chrapiąca i zasapana.